Powieść „Mocarz” Jana Dobraczyńskiego to opowieść o św. Andrzeju Boboli. Kolejna pozycja, która powinna być lekturą obowiązkową katolika. W świecie wywróconych wartości i pozamienianych pojęć, św. Andrzej Bobola przypomina nam, w którym kierunku podążać do świętości. Wąska to droga, niewygodna, ale nic w tym dziwnego, skoro zapowiedź trudności pochodzi od samego Chrystusa.
Jak byłby postrzegany dziś św. Andrzej Bobola? Czy nadal jako święty? A może jako grzeszny prozelita, który w dobie politycznej poprawności i dialogów ekumenicznych nadal w swojej działaności chce mówić do ludzi, nauczać i przekonywać, zamiast dialogować i wymieniać się „darami duchowymi”? Ciężko mi sobie wyobrazić tę wymianę dóbr duchowych św. Andrzeja Boboli z Kozakami. Wielki wspaniały święty jezuita został głównym bohaterem powieści Dobraczyńskiego „Mocarz”. Opowieść jest mocna, niesamowicie działa na wyobraźnię, maluje niezwykle plastyczny obraz duchownego, obrazuje to, co działo się w jego duszy, szkicuje wizje, których doświadczał - czytelnik doświadcza ich wraz ze świętym, po to, by zaraz stanąć obok toczących się scen i z zapartym tchem śledzić bieg wydarzeń.
Powieść wzrusza, intryguje, budzi wiele emocji, wciąga. Zdradzę Wam jeden wątek o uratowanym przez Andrzeja małym chłopcu z wioski kozackiej, który po rozmowie ze świętym chce być „rymski” (czyt. rzymski), chłopiec opowiada powtarzane mity na temat Rzymu w zestawieniu z Bizancjum, św. Bobola wyjaśnia wszystko chłopcu, opowiada mu o miłości Boga do człowieka, opowiada o Chrystusie i Apostołach, budzi w chłopcu żywą wiarę, którą maluch deklaruje przyjąć, która kosztuje…. Wiele kosztuje… nie każdy zapłaciłby za tę wiarę tyle, ile zgodził się zapłacić sw. Andrzej Bobola… Kochani, całym sercem Was zachęcam, by sięgnąć po te książkę! Spokojnie można zaproponować ją jako lekturę już nastolatkom. Czyta się wyśmienicie, a i owoce lektury będą dobre.
Zostawię Wam kilka fragmentów książki:
📖„Andrzej zawsze wierzył i nigdy w swym długim życiu nie zaznał pokusy niewiary. Hardy, ambitny, uparty, skłonny do gniewu i do waśni przeciwstawiał tym wszystkim wadom swego charakteru dziecięcą prawie wiarę. To ona kazała w dniach głębokiego porywu iść za wezwaniem Skargi, to ona także uczyła go tej wielkiej prawdy, że w uporczywym i cierpliwym trwaniu zawiera się klucz do zwycięstwa. Kraj trząsł się jeszcze od sporów religijnych: luteranie, kalwini, arianie, husyci, francuscy uczniowie Jansena głosili swą wiarę, jako lepszą, świętszą, czystszą. Andrzej nie doznawał zachwiania. Czuł może trochę wbrew własnej skłonnej do lenistwa naturze, że prawda musi się zawierać tam, gdzie trud największy. Zbyt łatwo było mówić i nauczać o cnocie, ale żeby tę cnotę w sobie wychować, trzeba zejść nisko, aż na samo dno samozaparcia i tam szukać, poprzez długie, bez końca, dni, szukać w cierpieniu, w męce, wśród tysiąca słabości, aż wreszcie umrzeć, z sercem zmęczonym i oschłym. Tego właśnie nauczał Ignacy, tego nauczali także inni zuchwali przewodnicy przez bezwodną pustynię trwania. Kazali iść naprzód, dźwigać ciężar życia, nie pozwolili na nic się oglądać, niczego oczekiwać.
I Andrzej szedł. (…) Radość sprawiało mu, że szedł ku niemu na swych zbolałych, schodzonych nogach.
Odwrócił kartę mszału, by odczytać prefację. I wtedy nagle przebiegła mu przez głowę myśl jakby z zewnątrz przysłana, myśl dziwna, że oto ofiara została przyjęta. Andrzej nie mógł pojąć, o jaką tu ofiarę może chodzić. Lecz go to nie martwiło. Nie było rzeczą ważną, czyją ofiarę Bóg przyjęciem zaszczycił, natomiast wieść o przyjęciu mówiła o dokonanym zwycięskim dziele. Ogarnęła go radość i w gorącym porywie serca szeptał schylony: Sanctus, Sanctus, Sanctus Dominus Deus Sabaoth...”
📖„Owa polska tolerancja, wdzięcząca się do heretyka czy schizmatyka, była tylko haniebnym kompromisem z wrogiem wewnętrznym, którego nie chciało się zwalczać. I Polska, którą dzieje powołały do nieustannej wojny krzyżowej, stawała do niej z cierniem w sercu. Bo i jakże skutecznie przewalczać schizmę, gdy w kraju katolickim cierpi od takich Winnickich, Mikołajów Ossolińskich, Janów Szczęsnych, Herburtów, Konstantych Ostrogskich, jakże opierać się twardo zalewowi herezji, gdy Kościół w Polsce znosi prześladowania Radziwiłłów, Diabłów Stadnickich, Radziejowskich, nie mówiąc już o wpływach różnych faktorów i plenipotentów, mincerzy fałszywej monety, rozpijających i uciemiężających ludność wiejską?
📖Andrzej włókł się dalej wśród ruin, zgliszcz i trupów, coraz mocniej zgarbiony pod brzemieniem ujrzanego nieszczęścia. Trwoga o własne życie, głód i niewygody, które znosił, odeszły teraz na plan dalszy. Znowu powróciła doń myśl, która po raz pierwszy zapaliła się w jego umyśle w katedrze lwowskiej, że za tę ziemię on ponosi odpowiedzialność. Dziwnie zuchwała myśl, a przecież uparta. Odrzucał ją tyle razy, ona jednak nie chciała ustąpić...
Bo jeżeli tak jest naprawdę? Jeżeli niezbadane wyroki Boże powierzyły mu rzeczywiście los ojczyzny? Jak ma ją bronić? Co ma robić? Co ofiarować w zamian za wybawienie tamtych ludzi? Swe życie? Ależ cóż jest warte życie jednego starca, zagubionego w odmęcie okrutnej wojny?
Świętość...! Znowu myślał o niej, choć inaczej niż wówczas, gdy dopiero wstępował w życie zakonne. Znał już jej ciężar i wiedział, jak wielu wyrzeczeń wymaga, a jednocześnie znał, aż nadto dobrze, jej uporczywe wołanie. Nieobcym mu było to rozdwojenie ducha, w którym serce rwie się ku światłu, lecz ciało słabe gnie się w obliczu trudności.
Gdy z jednej strony wszystkie rozważania popychały go ku temu zagadnieniu, z drugiej jakaś niewyrażalna płochość odpychała go od tych spraw. Przeczuwał, że to ciało, ogarnięte trwogą, podsuwa mu jakieś przelotne tematy, mącące tok zasadniczych rozmyślań. On chciał świętości, ale jego ciało lękało się śmierci.
Uświadomił sobie, że pragnienie świętości nigdy w nim nie wygasło. Naprzód pragnął ją prędko zdobyć. Potem w cierpliwej i bardzo długiej wędrówce mniej myślał o celu ostatecznym, pochłonięty pracą dnia codziennego. Dziś koniec się zbliżał. Lata przygniatały go do ziemi. W obliczu nadchodzącej śmierci trzeba się było zastanowić, czy pozostała mu jeszcze bodaj jaka szansa pokuszenia się o świętość.
„Znowu miał wrażenie, ze za chwile będzie mówił do ludzi, nauczał, przekonywał” i mówi… i mówi… ale kto usłyszy jego głos?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz