Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadanie. Pokaż wszystkie posty
„Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato, passus et sepultus est”, sen żony Piłata w opowiadaniu Gertrud von le Fort

marca 29, 2024

„Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato, passus et sepultus est”, sen żony Piłata w opowiadaniu Gertrud von le Fort


 W Ewangelii św. Mateusza czytamy: „Gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: «Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu»” (Mt 27, 19).


Według powieści Gertrudy von Le Fort z 1955 r. „Die Frau des Pilatus” („Żona Piłata”) widziała we śnie wielu ludzi na przestrzeni wieków wypowiadających słowa z Credo Nicejskiego: „Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion”, w języku… łacińskim… Lektura tego opowiadania sprawa, że pojawiają się na całym ciele ciarki. Kim była żona Piłata? W opowiadaniu Gertrud jest niewiastą, której dane było we śnie przemierzyć wieki, pędząc przez nie z prędkością dźwięku, słyszała słowa Credo, wypowiadanego podczas Mszy Świętej w dawnym rycie aż do skończenia świata… Zostawiam Wam krótki fragment tłumaczenia - dłuższy fragment znajdziecie na blogu - zachęcam do lektury, bo dawno żaden tekst nie zrobił na mnie takiego wrażenia… „Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato” będzie brzmiało do końca świata…


„Usłyszałam z niezwykłą wyrazistością słowa: Umęczony pod Poncjuszem Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. Nie potrafiłam wyjaśnić, jak imię mojego męża pojawiło się w ustach tych ludzi, ani co oznaczało, ale mimo to poczułam niejasne przerażenie na myśl o słowach, które usłyszałam, jakby mogły mieć wyłącznie tajemniczo mroczne znaczenie. Zdezorientowana chciałam wyjść z tego pomieszczenia, ale byłam już w innym, jeszcze ciemniejszym, które przypominało cmentarze u bram Rzymu i było jeszcze gęściej zapełnione modlącymi się ludźmi niż poprzednie. Padły słowa: Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion – próbowałam wydostać się na wolność, ale znowu znalazłam się w zamkniętym pomieszczeniu, które tym razem kryło w sobie coś świętego. Znowu usłyszałam imię mojego męża z modlących się ust zgromadzonych postaci. Pospieszyłam dalej: otwierały się przede mną pomieszczenia za pomieszczeniami – chwilami wydawało mi się, że rozpoznaję jedną ze znanych rzymskich świątyń, choć dziwnie odmienioną: widziałam marmurowe ambony ze złotymi i czerwonymi kamieniami, ale na ani jednej z nich nie było obrazów bogów, których znałam. Czasami w absydach pojawiały się duże zagraniczne mozaiki, przedstawiające nieznanego Boga - sędziego. Ale zanim w pełni zobaczyłam Jego twarz, znów wstrząsnęły mną szokujące słowa, które padały z ust zwartego tłumu: Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion – biegłam wciąż dalej i dalej – przywitały mnie portale zamkowe, bazyliki. Mój krok stał się bardziej dostojny. Liczba zgromadzonych tam ludzi wydawała się coraz większa, architektura stawała się coraz dziwniejsza - po czym nagle masywne sale zaczęły się wznosić, jakby unosiły się w stanie nieważkości ku niebu, wolne od wszelkich praw ciążenia. Tutaj zgromadzeni czciciele milczeli, ale śpiewały niewidzialne chóry i z nich także wybrzmiewało imię mojego męża: „Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato, passus et sepultus est” - Wtedy też zniknęły lekkie konstrukcje, a ukazały mi się filary ozdobione dziwnymi draperiami, których patetyczny blask niemalże je przytłoczył. Przez przestrzeń, którą wspierały te filary, płynęła także porywająca muzyka: słuchać było obcobrzmiące chóry, których różnorodne głosy splatały się i ponownie rozdzielały, tak że słowa płynęły w sposób dla mnie niezrozumiały. Tymczasem nagle z potężnej fali dźwięków wydobył się jeden: ostry, surowy, nieskazitelnie czysty, oskarżycielski, niemal groźny głos i znów zabrzmiały słowa: „Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato” – Biegłam, biegłam dalej, jak gdyby ścigana przez jakąś wściekłość, biegłam coraz dalej, zdawało mi się, jakbym pędziła przez stulecia i musiała biec przez stulecia jeszcze raz, tak, jakby goniono mnie do końca wszechczasów, ścigało mnie najukochańsze imię, które jakby kryło w sobie los o niezmierzonej powadze, którym jest nie tylko Jego cenne życie, ale 

grozi rzuceniem cienia na całą ludzkość.


Przerwała, gdyż z zewnątrz już od dłuższego czasu słychać było podekscytowane głosy tłumu. Teraz do naszych uszu dotarło imię prokuratora i zaraz potem, jakby w tajemniczej odmianie głosu ze snu, rozległ się wielogłosowy krzyk: >>Na krzyż, na krzyż z Nim!<


Cóż, znaliśmy zwyczaje tego małego, fanatycznego ludu, wśród którego byliśmy skazani na życie; przyzwyczailiśmy się, że od czasu do czasu jesteśmy narażeni na te absurdalne zamieszki uliczne, gdy tylko dominująca kasta kapłańska chciała wymusić swoje uparte życzenia na prokuratorze. Zwykle nie zwracaliśmy uwagi na te ich przedsięwzięcia. Ale dzisiaj naprawdę wydawało nam się, że istnieje coś, co rezonuje ze snem mojej pani, o którym właśnie usłyszałam – odległe stulecia, przez które, jak sądziła, przebiegła, cofnęły się do teraźniejszości. (…)


Aby ją uspokoić, zadzwoniłam do jednej z niewolnic stojących w atrium, która jak wszyscy wiemy, zawsze zna wszystkie nowinki w mieście, i zapytałam, co się dzieje. Odpowiedziała, że ​​Żydzi zaciągnęli pod gmach sądu mężczyznę, który, jak twierdzili, chciał zostać królem i że prokurator musiał go ukrzyżować. Jest to naród zły i niewdzięczny, bo ten Jezus z Nazaretu – tak ma na imię więzień – uczynił im wiele dobrego, jest wielkim cudotwórcą i uzdrowicielem chorych. Chciała powiedzieć więcej, ale dałam jej znak, żeby milczała, bo zauważyłam, że moja pani z każdym słowem stawała się coraz bardziej nerwowa.

-Och, wiedziałam, że poranne sny zawsze się sprawdzają - płakała, gdy znów zostaliśmy same -  Przez tego więźnia spełni się mój sen, prokurator nie może go skazać! O dobra Praxedis idź do niego i w imię całej mojej delikatności poproś go o uwolnienie oskarżonego. Pośpiesz się, na miłość wszystkich bogów, pospiesz się!<<<


Boskie Oblicze a kultura obrazu w masmediach

lutego 11, 2024

Boskie Oblicze a kultura obrazu w masmediach


 

Żyjemy w epoce rozwiniętych mediów i kultury obrazów. Czasem jeden obraz mówi człowiekowi więcej, niż tysiąc słów. Stąd popularność mediów społecznościowych, instagramowych zdjęć i kolorowych rolek. 


Książka, po którą sięgnęłam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jedność, maluje przede mną arcyciekawą historię, dedykowaną współczesnemu konsumentowi obrazów. Postmodernistyczny człowiek wypatruje i wierzy w tysiące absurdalnych rzeczy, od talizmanów i amuletów, poprzez horoskopy, wróżenie z fusów, po UFO i piramidy energetyczne. Człowiek po prostu nie może żyć bez wiary, podświadomie duchowo wciąż szuka Boga, jeśli nie wierzy w to co oczywiste i prawdziwe, czyli w Bożą Prawdę, znaną od 2000 lat, wcieloną w Chrystusie i objawioną w Nowym Testamencie, to swą wiarę skieruje w nicość, którą przerobi się na przedmiot rynkowy „szyty na miarę”. Tymczasem współczesny konsument obrazów zaczyna dostrzegać fotomontaże, fałszywe przerobione pod publikę zdjęcia, filtry. Zaczyna pragnąć autentyczności…, autentyczności, którą chciałby „udowodnić”. 



Książka, której tematem jest Boskie Oblicze, rozpoczyna się od słów: „Po pierwsze: istnieje autentyczny obraz Boga. Po drugie: przez długi czas miał go Watykan. Po trzecie: od około czterystu lat wizerunek ukrywa się przed światem w niewielkiej mieścinie. Po czwarte: jak go odnalazłem i obfotografowałem. Jesteś tam? Hej?”


zatrzymałam się na tych słowach… tylko my, chrześcijanie korzystamy z prawa do odmalowania Boga, a żydom i muzułmanom robić tego nie wolno. Tylko dla chrześcijan „Słowo stało się ciałem”.



Istnieją dwa prawdziwe niebiańskie obrazy, które są potwierdzeniem naszej wiary: jeden to autoportret Matki Bożej, który można zobaczyć w Meksyku-Tepeyac jako Najświętszą Dziewicę z Guadalupe. Drugi obraz pochodzi od naszego Pana Jezusa Chrystusa, który swój autoportret z Niedzieli Zmartwychwstania pozostawił na jedwabnej tkaninie w Manoppello we Włoszech, aby wszyscy mogli go zobaczyć. 



Paul Badde, urodzony w 1948 r., historyk, który  przez długi czas pracował jako redaktor w „Frankfurter Allgemiene Zeitung”, od 1998 roku jest redaktorem pisma „Die Welt”, obecnie jest korespondentem w Rzymie i w Watykanie. Dziennikarz nieprzypadkowo w epoce rządzących światem multimediów odkrywa niejako na nowo chustę z Manoppello, pozostawiając wątpienie wyłącznie agnostykom, którzy przedkładają przesądy ponad wiarę. 


Paul Badde przeprowadza na naszych oczach niejako pewien proces dowodowy, który powinien przeczytać absolutnie każdy! 



Podczas czytania dałam się ponieść euforii książki i tajemniczości płótna, na którym ma znajdować się fotograficzny wizerunek zmartwychwstałego człowieka. Autor postępuje bardzo skrupulatnie, sam mierzy płótno z Manoppello i przedstawia dowody, które demaskują wersję przechowywaną w Bazylice św. Piotra.



Od około 2000 lat krążyły pogłoski, że ludzkość posiada prawdziwy obraz, niemal fotografię Jezusa. Mówi się, że ten obraz nie został namalowany rękami ludzkimi. Miliony pielgrzymów czciły i wierzyły w ten obraz. W 1506 roku rozpoczęto prace nad budową kolumny w nowej Bazylice św. Piotra w Rzymie. Ale nagle nastąpiła katastrofa, której wymiar kryminalny rekonstruuje szczegółowo Paul Badde: obraz znika, jego istnienie ginie we mgle legend. Paul Badde bada zagadkę historyczną z detektywistyczną skrupulatnością. Z pomocą przychodzi mu przypadek. Setki elementów „układanki” idealnie do siebie pasują. I nagle staje w zaginionym miasteczku w Abruzji przed tkaniną wykonaną z jedwabiu muszlowego, najdroższej tkaniny w starożytności – i musi sobie powiedzieć: To jest wizerunek Jezusa. Świat jest zaproszony do krytycznej oceny jego odkryć, a Ty, drogi Czytelniku, zaproszony jesteś do lektury tej arcyciekawe książki. 




Skrupulatne badania naukowe nie są fikcją, lecz opierają się na sprawdzalnych faktach; gęstość łańcucha dowodów i ich rygorystyczność są imponujące i w rzeczywistości: nie ma ani jednego dowodu naukowego, który by zaprzeczał przedstawianym w książce faktom. „Chusta wydaje się malowana światłem, bo pod mikroskopem nie odkryto w ogóle żadnych śladów farby. Natomiast po podświetlenie wizerunek robi się przejrzysty jak szkło i znikają też kompletnie załamania”. Choć bisior jest odporny na kolory, to jednak nie jest malowany (jak niedawno odkrył prof. Baraldi, wbrew sensacyjnym doniesieniom ZDF). Badde ustala, że ​​chusta z Manoppello nie reaguje na parametry koloru. Autor w imponujący sposób opisuje swoją drogę badawczą, w szczególności interesujące są spotkania z siostrą Blandiną, która wprawiła w ruch łańcuch przyczynowo-skutkowy z początkowo wyśmiewaną, a obecnie zweryfikowaną tezą o zgodności Całunu Turyńskiego z Chustą z Manoppello. Każdy, kto odwiedzi Manoppello, będzie mógł sam zrozumieć tę tajemnicę, opierając się na dziele Badde.

Wniosek z lektury jest taki: to znakomita książka, oparta na dowodach, niezwykle przekonująca i potrzebna, a jej znaczenie wykracza daleko poza współczesność. Do tego książkę czyta się lekko i wyśmienicie! 



Opowiem Wam jeszcze jedną ciekawostkę:


Zanim artykuł Badde o odkryciu bisioru w Manopello został wydrukowany w Berlińskiej redakcji „Die Welt”, autor uważał, że jest to objawienie jego życia i powód do chwały dla gazety. Tymczasem w redakcji nie było zainteresowania drukowaniem artykułu. Kolegium redakcyjne uznawało za ważniejsze premierę prasową nowego filmu o Hitlerze, podróż służbową niemieckiego ministra spraw wewnętrznych, tydzień mody w Nowym Jorku, skandal piłkarski, aferę seksualną… Boskie Oblicze schodziło na plan X. 


W czwartek 23 września 2004 roku Badde na 10 stronie gazety zobaczył swój artykuł: „Prawdziwe Oblicze Jezusa”. Oprócz „Die Welt” na stojaku rzucił mu się w oczy duży portret kapucyna św. Ojca Pio. Tego dnia przypadała rocznica śmierci świętego. „Volto Santo w Manoppello jest z pewnością największym cudem, jaki mamy” - zwierzył się swoim współbraciom Ojciec Pio w 1963 roku. Sam przy tym nigdy nie widział i nie nawiedzał wizerunku, a przynajmniej nie w sposób możliwy zwykłym śmiertelnikom…. Rzekomo krótko przed śmiercią Ojciec Pio przyszedł do tego wizerunku, bo tęsknił za podobizną Tego, którego miał nadzieję prędko zobaczyć w Niebie. To była jego ostatnia bilokacja przed śmiercią. Mnie do tej książki nie trzeba było przekonywać, a Ojciec Pio tylko pieczętuje wagę tej absorbującej lektury. 



Całym sercem ją Wam polecam na nadchodzący okres wielkopostny - może to nie jest lektura duchowa, ale kieruje wzrok czytelnika na Boskie Oblicze. Czy można pragnąć innego obrazu, gdy otworzy się oczy po drugiej stronie życia? A gdybyśmy tak obudzili się po śmierci i zobaczyli to, na co patrzymy w życiu  najczęściej? Musimy wpatrywać się jak najwiecej, jak najdłużej, jak najczęściej w Najświętszy Sakrament, szukać Chrystusa, by po drugiej stronie stanąć przed obliczem Boga… żeby nie otworzyć oczu na wieczność, na rozstrajający duszę… ekran…