Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rewolucja francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rewolucja francuska. Pokaż wszystkie posty
Łączność pedagogiki i polityki w obliczu rewolucji

lutego 26, 2024

Łączność pedagogiki i polityki w obliczu rewolucji



„Owa władza nie jest niczym innym, jak tylko władzą pozwalającą wyprodukować człowieka zgodnie z ideą, jaką reformator sobie wypracował, co prowadzi do powstania przepaści między masą, tą prymitywną i nieokrzesaną materią, a uświadomioną i samozwańczą elitą złożoną z zuchwałych kowali, wykuwających nową ludzkość, którzy są jednocześnie zegarmistrzami ustanawiającymi zasady działania społeczeństwa idealnego. „Edukacja może wszystko", jak stwierdził Helwecjusz, (…) a „Człowiek naprawdę stanowi jedynie produkt swojej edukacji", bo „to właśnie jedynie edukacja tworzy człowieka; zawsze jest on wyłącznie taki, jak ona chce". Albowiem edukacja, o której mowa, stanowi jedynie „sztukę modyfikowania i modelowania”, jest ona tresurą, tworzeniem i modyfikowaniem naszych zwyczajów, a „władzę nad zwyczajami mają ci, którzy nam je zaszczepiają”.


Czyż te słowa nie są wyjątkowo aktualne, w obliczu zmian w globalnej polityce światowej oraz planowanych zmian w polskim systemie edukacji w ostatnim czasie? Cytat pochodzi z fascynującej książki pt. „Rewolucja Francuska a natura ludzka od wieku Oświecenia do Kodeksu Napoleona” Xaviera Martina, wyd. Andegavenum, niezwykle ciekawej pozycji, wręcz podręcznika akademickiego, w którym zaintrygował mnie fragment o ścisłej łączności sfery pedagogiki i polityki.





W średniowieczu słynne było twierdzenie św. Tomasza z Akwinu, zgodnie z którym nauczanie jest jak sztuka leczenia, przy czym sztuka leczenia odnosi się do natury cielesnej człowieka, a nauczanie - do jego natury duchowej.
Proces nauczania dostarcza wewnętrznej zasadzie, znajdującej się w podmiocie, środki oraz pomoc, których podmiot potrzebuje, aby osiągnąć pewien efekt. Jest to zasada wewnętrzna, światło intelektualne obecne w uczniu, który w procesie zdobywania wiedzy i umiejętności stanowi przyczynę lub czynnik główny”.


W czasach Oświecenia następuje triumf odmiennego przekonania, które otwarcie wyraża zamiar „zawłaszczenia umysłów dzieci, dzięki rozwojowi nauk".


Słynny genewski sensualista, Charles Bonnet, który podjął się zadania przebadania człowieka, mówił wręcz o „maszynie" ludzkiej, o „mechanizmie" serca, umysłu i ducha, a edukacja według niego nie jest niczym innym, jak tylko odpowiednim wyregulowaniem „maszyny obdarzonej zmysłami”, twierdził, że jest ona jakby „drugim narodzeniem się człowieka dzięki odciśnięciu na jego mózgu nowych determinacji". 


Tak pisał na temat dzieciństwa: „Zawsze będę miał w pamięci, że jeśli jesteśmy maszynami, to przede wszystkim w tym właśnie okresie, i że mechanizmem tej maszyny, który należy nastawić, są zmysły". Dlatego doskonalenie edukacji widział w działaniu na zmysły! 

Bonnet odsunął zatem edukację od jej celów, redukując ją do funkcjonalności.


Pisał, że dziecko stanowi „niewielką porcję materii zorganizowanej”, a zadanie jego nauczyciela sprowadza się właśnie do nadania mu „duszy, żeby tak powiedzieć”, bo „jego umysł, podobnie jak serce, jest w waszych rękach; jest to jednolita woskowa tabliczka, na której dosłownie wszystko można odcisnąć”. Tym samym „sprytne ręce" preceptora mają „ulepić uczniowi serce". Vauréal w kontekście polityki edukacyjnej mówi on o konieczności „sprytnego zarządzania” i życzył sobie, aby dziecko w wieku trzech lat było „przekazywane systemowi wychowania narodowego, na służbę przy ołtarzach ojczyzny, jako odpowiednio przygotowana glina, wymagająca łagodnej i dobroczynnej dłoni garncarza".


Te słowa zostały ogłoszone drukiem tylko dziesięć lat przed rokiem 1793, kiedy zapanował Wielki Terror. Zamysł edukacji w epoce Oświecenia był „ukierunkowany na seryjną produkcję obywateli odlanych w jednej i tej samej formie, co miało doprowadzić do ogólnej depersonalizacji i infantylizacji ludzkiej masy”. Tak jak Pan Bóg stworzył człowieka, tak filozofowie próbowali wytworzyć „koncepcję człowieka”. To dość fascynujące zagadnienie, gdy stajemy w obliczu niewątpliwej rewolucji obyczajowej, która, jak poprzedzające je rewolucja seksualna, czy rewolucja francuska budowana jest na rozwijanych nowych „koncepcjach” człowieka, tylko po to, by do tej koncepcji wytoczyć działa w imię walki o jego „prawa”. Fascynująca, wybitnie wartościowa lektura, skłaniająca do ciekawych refleksji.






„Niezbędnik Szuana” Jacka Kowalskiego [recenzja]

lutego 04, 2022

„Niezbędnik Szuana” Jacka Kowalskiego [recenzja]

 

"zwyciężymy zwyciężymy i po życia kraniec

każdy będzie ile wola mówić mógł różaniec

każdy będzie po Bożemu żywot pędził święty

i każdemu przede śmiercią da ksiądz sakramenty"

 

to słowa którymi rozpoczyna się bardzo interesująca książka Jacka Kowalskiego "Niezbędnik Szuana", wydana nakładem Wydawnictwa Dębogóra. Jest to genialne połączenie dobrej literatury, a konkretnie historycznej gawędy,  ze sztuką: malarstwem i muzyką. Sam autor wykorzystał do stworzenia tego utworu kompetencje historyka, historyka sztuki, poety i pieśniarza.

W XVIII wieku Królestwo Francji to najważniejsze mocarstwo Europy, pod względem demograficznym, jak i politycznym, duchowym i literackim. Francuszczyzna, francuska literatura i moda panują na salonach, na dworach i w kulturalnych środowiskach w całej Europie. Francuzi odnoszą sukcesy w dziedzinie sztuki, nauki i myśli, co budzi podziw, są wzorem dla całego kontynentu europejskiego. Jednak wkrótce topi się lukier na tym obrazie Francji i pojawiają się pierwsze rysy kryzysu ekonomicznego. Przegrane bądź słabo rozegrane wojny o Kanadę, sukcesję polską czy austriacką, nieudane reformy, budzą niezadowolenie społeczne. Ciężar tego kryzysu spada na mieszczaństwo, do którego należą kupcy, a także nowe pokolenie uczonych i filozofów - możemy zatem mówić tu śmiało o francuskiej inteligencji. 


Autorytet króla zmniejsza się, w miejsce absolutyzmu wkracza oświecony despotyzm. Szlachta ma przywileje, a za wszystko płaci mieszczaństwo. Jednak nawet szlachta nie jest ukontentowana, bo ma coraz mniejsze wpływy u króla, który rządzi arbitralnie. 

Francja, Pierwsza Córa Kościoła, matka wielu świętych i pobożnych myślicieli, choćby samego Św. Ludwika Marii de Montforta, nagle staje się krajem otwartych agnostyków i ateistów. Zaprojektowano nowego człowieka, "wolnego od zabobonów i przesądu" - tak właśnie traktowano wtedy religię katolicką. Nowy człowiek miał być poddany rozumowi.

Religia podoba się filozofom, dopóki można dzięki niej rozumnie rządzić światem. Wedle nich miejsce Kościoła powinno zająć "uniwersalne państwo rozumu", czyli, modna wówczas nie tylko w kręgach świeckich ale również w kręgach duchownych, masoneria. Ryba zaczyna psuć się od głowy, zmniejsza się ilość powołań, a wyższe duchowieństwo podążając za modą, publicznie wyśmiewając "przesądy i zabobony" katolickiej wiary, często nawet nie kryje się z rozpustnym życiem. I tak jak Pan Jezus mówił, że zgorszenie prędzej czy później nadejdzie, ale biada temu, przez kogo przyjdzie.... 


No i stało się... wybucha rewolucja i rozpoczyna się upadek Kościoła.

Reformatorzy likwidują wszystkie zakony i wprowadzają zakaz składania ślubów zakonnych. Dominikanie, franciszkanie, karmelici zostają z dnia na dzień zdelegalizowani. To powoduje rozruchy w Królestwie i padają liczne ofiary śmiertelne. Król Ludwik XVI podpisuje wbrew sobie Konstytucję Cywilną Duchowieństwa i ustanawia kościół narodowy, niezależny od Watykanu. Kapłani stają się funkcjonariuszami państwa. Kościoły są zamykane i zmieniane w magazyny, prochownie, warsztaty, bądź zwyczajnie rozbierane na materiał budowlany. Wiele kościołów sprzedawanych jest po śmiesznych cenach osobom prywatnym. Następuje galopująca dechrystianizacja społeczeństwa. Kościół schodzi do podziemia.

 

Odbywają się tajne czuwania przed Najświętszym Sakramentem, nocne procesje i tajne pielgrzymki. Księża, którzy sprzeciwili się nowemu porządkowi żyją jeszcze bliżej swoich parafian niż wcześniej. Kościół katolicki we Francji wydaje zatem dobre owoce, ale dopiero w ucisku...

Król Francji traci władzę i ginie jako męczennik. 

6 marca 1793 roku na rozkaz władz oficjalnie zamyka się kościoły i kaplice niepodporządkowanych księży. "Oświeceni" mieszkańcy miast miotają szyderstwa pod adresem "fanatyków". W tym samym momencie ogłasza się masowy pobór do wojska, który ma objąć trzysta tysięcy młodych ludzi. To moment krytyczny, w którym lud Wandei i Bretanii powstaje przeciwko rewolucyjnej opresji w obronie religii i monarchii. Autor plastycznym językiem oddaje, co się wówczas dzieje. Cytuje wiele źródeł historycznych, wierszy i pieśni, oddaje tym samym dramatyczny bieg wydarzeń. Prowadzi czytelnika na wandejski plac boju. Stajemy się świadkami ludobójstwa "francusko-francuskiego". W książce przytoczony zostaje dialog, który robi na czytelniku piorunujące wrażenie i oddaje dramaturgie tamtych wydarzeń. Dochodzi do sławnej wymiany zdań między dowódcą oddziału gwardzistów a niejakim Paulem Barillonem:

- Oddaj broń!

- Oddaj mi mojego Boga!

Padają strzały i Paul Barillon ginie przeszyty kulami. 

Na sztandary Armii Katolickiej i Królewskiej trafia Serce Jezusa oplecione koroną cierniową.

Wodzów i żołnierzy Armii Katolickiej i Królewskiej, jak i bretońskich Szuanów, podziwia sam Napoleon Bonaparte: Młody Napoleon nie chciał brać udziału w tej wojnie, choć wiadomo, że rząd rewolucyjny, chciał go na nią wysłać, okazał po czasie podziw dla walczących rojalistów. W swoich pamiętnikach wspominał, że po zdobyciu Angers nic już nie byłoby w stanie powstrzymać marszu Armii Andegaweńskiej. 


Tragiczne wydarzenia, które się wtedy rozegrały do dziś stanowią kość niezgody między Francuzami. 

Wandejscy powstańcy i bretońscy Szuani to francuski odpowiednik naszych konfederatów barskich. Tu i tam mamy do czynienia z walką o wiarę i wolność z terrorem, który zabijał w imię bożka postępu. Niestety polscy konfederaci jak i francuscy powstańcy ponieśli klęskę w oczach współczesnych. Co jest jednak klęską w oczach świata, to jest zwycięstwem w perspektywie wieczności. Lata mijają a pamięć o tych ludziach, którzy płynęli pod prąd nowoczesnym trendom laickim wciąż trwa... Gloria victis chciałoby się rzec... 


Wspaniale się czyta tę książkę i zanurza w historii Królestwa Francuskiego. Ileż nawiązań do współczesności można przy okazji poczynić, ileż wspólnych cech w walce o wolność odnaleźć we Francuzach i naszych rodakach. Analogię dostrzegają również świadomi historycznie Francuzi: "Dla francuskich wielbicieli katolickiej tradycji Polacy żyjący do niedawna pod lewicowym reżimem są szlachetnymi krewniakami dawnych Wandejczyków, którzy bój z lewicą rozpoczęli dwa wieki wcześniej". Żeby dać polskiemu czytelnikowi namiastkę tego, co wydarzyło się w Wandei autor posługuje się słowami Francuza: "Modlę się do św. księdza Jerzego Popiełuszki, zamordowanego przez komunistów. Trzeba jednak pamiętać, że on był jeden, a u nas w Wandei mieliśmy takich setki".

Książka niesamowicie wciąga, poprzez barwny język, który oddaje niezwykle plastycznie dynamiczne wydarzenia i doskonale komponuje się z przywoływanymi przez autora bogatymi źródłami historycznymi. Jest to jedna z tych książek, które chwytają za serce, bo malowane słowem historie wydarzyły się naprawdę. Pewne mechanizmy społeczne można zaobserwować współcześnie i wyciągnąć wiele wniosków dla siebie i całego społeczeństwa. 

Po przeczytaniu tej lektury mam wiele przemyśleń. Najważniejsze z nich dotyczą haseł rewolucyjnych "równości społecznej",  które na ustach francuskich rewolucjonistów, komunistów i współczesnych neomarksistów stanowią poważne zagrożenie. A osoby, które w imię politycznej poprawności przyzwalają na szerzenie się zła pod przykrywką dobra poprzez swoją cichą zgodę milczenia tracą nie tylko władzę, jak sam król Ludwik XVI, ale i życie... To bardzo dobra lektura, warto po nią sięgnąć, bo kto czyta, nie błądzi.

Do książki dołączony jest śpiewnik z tekstami i akordami gitarowymi oraz płyta z polskim wykonaniem najbardziej znanych pieśni szuanów i powstańców wandejskich.