O ziemiańskim świętowaniu Wielkanocy

kwietnia 01, 2024

O ziemiańskim świętowaniu Wielkanocy

 

Jak obchodzono niegdyś Wielkanoc? Jak wyglądał wielkanocny stół? Czym było święcone? Jak wyglądały dawne tradycje wielkanocne? Czy śmigus dyngus był zakazany pod groźbą grzechu ciężkiego? Dziś kilka ciekawych fragmentów z książki „O ziemiańskim świętowaniu”

„W Wilanowie ogrodnik hodował w oranżerii narcyzy do przybrania stołu wielkanocnego oraz hiacynty do ubrania salonów i górnych pokoi w pałacu. Maria Lewicka wspominała, że jej matka hodowała białe i różowe hiacynty na stół wielkanocny, a nauczycielka cięła i karbowała w festony papier, w który owijano doniczki dla ozdoby. Hiacyntami ustrajano też kościół, a dostarczyć je powinny były majątki będące opiekunami kościoła. Marianna Jasiecka z Polwicy na święta 1897 r. posłała do kościoła parafialnego w Śnieciskach, aby ustroić Grób Pański, „bujne hiacynty w trzech kolorach: białe, liliowe i różowe", które wyhodował ogrodnik.


Drugim obok kwiatów roślinnym elementem ozdobnym, który przygotowywano, była rzeżucha, ustawiana już tylko na stole. U Daszkiewiczów w Olszowie ziarnka rzeżuchy moczono na wacie i gazie, tak aby na święta mieć zielony kobierzec do postawienia baranka.


Stół i pomieszczenie, w którym on stał, ozdabiano też zielenią innego rodzaju, np. bukszpanem, barwinkiem, gałązkami borówek, widłakiem, baźkami, tatarakiem, gałązkami leszczyny i derenia, ale przygotowanie jej zostawiano na ostatnią chwilę. W Lebiodce dopiero przed samymi świętami przynoszono z lasu widłak i gałązki borówki. Wtedy też w salonie ustawiano kwitnące baźki, gałązki leszczyny i derenia.



Była także tradycja robienia na Wielkanoc małych bukiecików z fioletowych fiołków. Zofia z Radziwiłłów Skórzyńska, spędzająca dzieciństwo w Sichowie w Kieleckiem w latach 30. XX w., wspominała, że w Wielką Sobotę, jeśli było ciepło, to wraz z rodzeństwem zbierała w trawie przed domem ciemnofioletowe fiołki, które następnie były wiązane cienką nitką w małe bukieciki. Fiołki zbierały też, ale wcześniej, małe hrabianki Branickie wysyłane w tym celu do parku. Robiły z nich przewiązane nitką bukieciki z kilkoma listkami, następnie topione w salaterce, aby doczekały święconego i mogły ozdobić stół.
 


Bardzo charakterystycznym atrybutem świąt Wielkiejnocy było i jest jajko symbol miłości, płodności, siły, nowego życia i wiosny. Zdobione jajka, czyli pisanki znane były już w starożytności, a na ziemiach polskich przynajmniej od X w. Tradycyjne pisanki wielkanocne robiono zarówno we dworach, jak i na wsiach. Zajmowały się tym głównie kobiety, młodzież oraz dzieci. Pisanki często były dziełami sztuki ludowej. Sposób zdobienia oraz czas, kiedy je wykonywano zależał od tradycji panującej w danym domu czy okolicy. Jaja wielkanocne nosiły różne nazwy w zależności od sposobu wykonania: malowanki, kraszanki lub byczki to jaja farbowane na jeden kolor za pomocą gotowania albo moczenia w barwniku; skrobanki lub rysowanki to jaja farbowane na jeden kolor z wyskrobanym deseniem; pisanki to jaja z różnokolorowym deseniem (częściowo pokrywane woskiem i następnie gotowane w barwnikach). 


Nazwa „pisanki" stosowana bywa też potocznie w odniesieniu do wszystkich barwionych jajek wielkanocnych. Kobiety na wsiach i we dworach krasiły pisanki przed Niedzielą Palmową.


(…) Praktyki religijne, przede wszystkim te odbywane w kościele, zajmowały niewątpliwie dużo czasu w Wielkim Tygodniu. Zdaniem Michała Żółtowskiego: „Pełna wymowy, a chwilami dramatyczna liturgia z tych dni wytwarzała niezastąpiony nastrój. Panie domu zbierały domowników na wspólnej modlitwie. Poważny nastrój Wielkiego Tygodnia wzmacniał też dźwięk drewnianych klekotek, z którymi biegali po wsi chłopcy. Udział w długich nabożeństwach Wielkiego Tygodnia mógł być problemem dla dzieci. Dlatego na przykład mali Żółtowscy z Czacza byli przysposabiani przez matkę do właściwego przeżycia Wielkiego Tygodnia. Tak wspominał to Michał Żółtowski: „Nasza Matka wyczuwając trudności najmłodszych w uczestnictwie w tak długich nabożeństwach, już od Wielkiego Poniedziałku przygotowywała nas do nich przez odpowiednią lekturę. Było to Życie Chrystusa, a właściwie opis widzeń błogosławionej Katarzyny Emmerich, która od dziecka obdarzona niezwykłym darem oglądania całego życia Pana Jezusa, w końcu zgodziła się podyktować opis swych objawień. Jest to utwór bardzo żywy i obrazowy, przemawiający do serca i wyobraźni. Katarzyna słyszała jęki Chrystusa podczas biczowania, stuk młotków przy ukrzyżowaniu, ostatnie Jego słowa”


(…)



Wreszcie nadchodził Wielki Piątek dzień śmierci Zbawiciela, a więc czas największej łaski, ale też smutku i skupienia. Anna Branicka-Wolska pisała o Wielkim Piątku: „cały [ten] dzień był poważny i niepodobny do wszystkich innych".


Według tradycji rano tego dnia, na pamiątkę Męki Pańskiej rodzice lekko uderzali rózgą dzieci i młodzież (po kolei, od najstarszego do najmłodszego), mówiąc „za Boże Rany” lub „Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”. Obyczaj ten wspominała Izabela Drwęska: „Rano budziły nas krzyki z pokoi starszego rodzeństwa, gdzie rózgą dostawali «boże rany». Nic nie chroniło nas od tej tradycyjnej «w skóry»".


W Wielki Piątek post był przestrzegany szczególnie surowo, do tego stopnia, że niektórzy zupełnie zaprzestawali spożywania pokarmów. W Kwilczu posiłki w tym dniu „jadano tylko dwa razy, bez zasiadania do stołu, z wykluczeniem wszelkich składników pochodzenia zwierzęcego i nabiału. Nie wolno było spożywać mleka, masła, sera, mięsa, jajek”. Izabela Drwęska zapamiętała, że pili w tym dniu kakao na wodzie, a na obiad był żur i kartofle. O maśle czy mleku nie było mowy.


(…) 


Zaaranżowane w kościołach Groby Pańskie licznie i całymi rodzinami odwiedzano w Wielki Piątek po południu i w Wielką Sobotę. (…) 



W Wielką Sobotę rano odbywało się w kościele nabożeństwo, podczas którego kapłan święcił ogień (poza kościołem), paschał i wodę chrzcielną w chrzcielnicy. Wówczas odprawiana też była uroczysta Msza święta paschalna, podczas której kapłan miał na sobie białe szaty, wyrażające radość. Rozbrzmiewał wesoły hymn Gloria, dzwoniły wszystkie dzwony i grzmiały organy. Ten radosny moment zapamiętała Anna Branicka-Wolska: „w czasie Mszy Świętej w wilanowskim kościele ministranci z pasją klekotali kołatkami, a potem nagle rozdzwaniały się dzwonki wszystkie, ile ich było w kościele. Robiło się wtedy i nam wesoło i nastrój smutku Wielkiego Tygodnia przemieniał się w radość wielkanocną". Czytano wówczas Ewangelię o niewiastach, które wcześnie rano spotkały siedzącego przed grobem anioła zapewniającego je, że Chrystus zmartwychwstał. Był zwyczaj, że ogień i wodę - poświęcone w Wielką Sobotę - przynoszono do chat, domów, dworów i pałaców. Do przeniesienia ognia świętego zapalonego od paschał mogły być użyte tylko smolna szczapka lub świeczka z czystego wosku. Nowym ogniem rozpalano wszystkie domowe paleniska, np. piece i kuchnie. 


(…) W Wielką Sobotę mogły się jeszcze odbywać przygotowania przedświąteczne, ale zgodnie ze starym polskim obyczajem powinny się zakończyć najpóźniej w południe.



W Wielką Sobotę rano zajmowano się przede wszystkim przygotowaniem święconego. Był to w zasadzie ostatni etap przygotowań, które trwały wiele dni, a nieraz i tygodni wcześniej. Wówczas odbywała się już tylko ceremonia nakrywania i ustawiania do stołu wielkanocnego, Janina z Puttkamerów Żółtowska wspominała, że przygotowania do święconego w Dereszewiczach odbywały w domu pełnym przeciągów, ponieważ powiewał już wiosenny wiatr, a wszystkie okna były otwarte. 


Święcone było starym i typowo polskim zwyczajem, nieobchodzonym w innych krajach, a świadczącym o charakterystycznej dla Polaków gościnności. Zachowane opisy święconego, organizowanego dawniej w rezydencjach najbogatszych rodów, wprawiają nas dziś w zdumienie. Zapraszano na nie często setki gości. Lucjan Siemieński zauważył, że: „Uczeni badacze, którzy robią pracowite poszukiwania nad historyą sztuki w Polsce, usiłując wykazać, żeśmy mieli i naszych malarzy i rzeźbiarzy i budowniczych, nie powinniby pomijać święconego, które w pewnym względzie świadczyło o bogactwie fantazyi i było niejako rzeźbą, tę mającą jeszcze zaletę, że nie tylko zachwycało oko, ale i smakowało wybornie". Mimo że niniejsza praca nie dotyczy okresu przed 1850 r., chciałbym jednak podać przykład święconego z dawniejszych czasów. Pomoże on lepiej zrozumieć kultywowanie tej tradycji w siedzibach ziemian, choć będącej już tylko echem tamtych wielkich przyjęć. Jest to opis święconego z pierwszej połowy XVII w. przywołany przez Łukasza Gołębiowskiego:


„Na samym środku był baranek wyobrażający Agnus Dei z chorągiewką, calutki z pistacyami; ten specyał dawano tylko damom, senatorom, dygnitarzom i duchownym. Stało 4 przeogromnych dzików, to jest tyle, ile części roku. Każdy dzik miał w sobie wieprzowinę, alias: szynki, kiełbasy, prosiątka. Kuchmistrz najcudowniejszą pokazał sztukę w upieczeniu całkowitem tych odyńców. Stało tandem 12 jeleni także całkowicie pieczonych z złocistemi rogami, cale do admirowania, nadziane były rozmaitą zwierzyną, alias: zającami, cietrzewiami, dropiami, pardwami. Te jelenie wyrażały 12 miesięcy. Na około były ciasta sążniste, tyle, ile tygodni w roku, to jest 52, cale cudne placki, mazury, żmudzkie pirogi, a wszystko wysadzane bakalią. Za niemi było 365 babek, to jest tyle, ile dni w roku Każde było adornowane inskrypcyami, floresami, że nie jeden tylko czytał, a nie jadł Co zaś do bibendy: było 4 puchary, exemplum 4 por roku napełnione winen jeszcze od króla Stefana. Tandem 12 konewek srebrnych z winem cypryjskim, hiszpańskim i włoskim. 


U mniej zamożnej szlachty święcone było skromniejsze. Tradycja przygotowywania obfitego święconego dotyczyła nie tylko rezydencji wiejskich, ale też miejskich, m.in. pałaców zamożnych rodzin szlacheckich i magnackich (później arystokratycznych). 


(…)


„Przez całą długość biblioteki stał stół, chyba do dwudziestu metrów długi. W środku zielona altana, w niej baranek. Z dwóch końców stołu dwie głowy: świni pieczonej i dzika w skórze z jajkiem w pysku. Głuszec, cietrzew, dzika kaczka w piórach, a potem już szynki gotowane i pieczone, całe stosy kiełbas, pieczone prosięta z kaszą, rolady, pieczone ptactwo, indyki nadziewane śliwkami albo kasztanami, jeszcze mięsiwa, galarety, auszpiki, sałatki, chrzany, sosy. A potem szeregi bab, które rozpoczyna baumkuchen sękaty, a potem szafranowa, jajowa skromna, jajowa bogata, według recepty cioci Andzi, z przepisu doktorowej, potem mazurki: królewski, cygański, przekładanych z dziesięć gatunków, pomarańczowy, śliwkowy i tu królowały przepisy babci Zosi, cioci Mani albo po prostu z kalendarza. Wśród tego dobrobytu stały jeszcze misy kolorowych jajek, nierzadko pięknych pisanek, znowu arcydzieła ciotek. W jednym końcu na dostawionym z boku nieco niższym stoliku stały butelki, cały las butelek różnego formatu, koloru, o przeróżnych zawartościach, od wiekowej starki począwszy. Rozpoczynano od jajek i szynki, a po jakiejś godzinie wnoszono barszcz w filiżankach, którego zresztą było ad libitum. Dopiero długo po tym, jak już jedzenie nawet mazurków miało się ku końcowi, wnoszono herbatę i czarną kawę"

(…)

na stole znaleźć można było „sałatki z listków młodziutkiego mlecza i z cykorii. O to dbała specjalnie nasza rezydentka Francuzka mademoiselle Bardin i również Francuzka, pokojowa Cecile. [...] Srebrne pojemniczki z pisankami, od lekko podfarbowanych do bogato malowanych, rozrzucone były po całym stole. Na prawym stole, mniejszym, było pieczywo, oczywiście domowy chleb sitny żytni z najlepszej mąki pytlowej zarabiany na kwasie i maślance. Ten chleb się nie starzał. Były oczywiście bułki francuskie i grahamki domowe. A dalej ciasta, a więc olbrzymia baba, na którą przepis zaczynał się od słów: weź 96 żółtek i cztery jaja, a nie żałuj gospodyni szafranu itd., itd. Obowiązkowo sernik wiedeński na kruchym spodzie polany czekoladą i co najmniej pięć gatunków mazurków, w tym oczywiście bakaliowy, lukrowy na kruchym spodzie, czekoladowy, karmelowy no i marcepanowy. Nie mogło również zabraknąć tradycyjnego poznańskiego placka z kruszonką (cóż to za pyszota), no i tortu Fedora na cześć tradycji matczynych, czyli austro-węgierskich. (…)



W Wielką Sobotę do siedzib ziemiańskich przybywali księża, najczęściej proboszczowie, aby poświęcić wielkanocny stół. Przybycie księdza do domu ziemiańskiego było podyktowane m.in. względami prestiżowymi. Wynikało też z tego, że święcone ziemiańskie było olbrzymie i przewiezienie go do kościoła stanowiłoby dużą trudność. Poza tym urok święconego ziemiańskiego polegał na odpowiednim zaaranżowaniu go na dużym stole. Nie zapominajmy wreszcie, że dwory świadczyły w różnej formie na rzecz kościołów parafialnych i związki obu tych podmiotów były najczęściej bardzo bliskie. Dlatego przywilej osobistego przybycia proboszcza do rezydencji ziemiańskiej w celu poświęcenia pokarmów był rzeczą naturalną. Mogli skorzystać na tym także okoliczni mieszkańcy, którzy do dworu mieli bliżej niż do kościoła.
 


(…)



Po poświęceniu duchowny witał się z państwem i wszystkimi pozostałymi osobami, składając im życzenia świąteczne. Niekiedy później zadawał dzieciom pytania z katechizmu. Proszono go, aby jeszcze został, ale on na ogół śpieszył się, bo musiał jechać do kolejnych miejsc, jeśli zostawał, to na krótko.


(…)


Zmartwychwstanie Pańskie (Wielkanoc)


W Niedzielę Wielkanocną wcześnie rano, a czasem już w Wielką Sobotę po południu lub wieczorem udawano się do kościoła na Rezurekcję, będącą uroczystym obrzędem Zmartwychwstania. Ziemianie, w zależności od pogody oraz odległości dzielącej dwór od kościoła jechali pojazdami lub szli pieszo. W Łazku, z którego jechano na Rezurekcję do Ostrołęki, konie zaprzęgano do pojazdu stosownego do ilości jadących osób. Mogła to być kareta, jeden lub dwa powozy, wolant i amerykan.


Rezurekcja była Mszą świętą połączoną z procesją, błogosławieństwem wiernych, biciem dzwonów i śpiewaniem triumfalnych pieśni wielkanocnych. Przewodniczył jej kapłan ubrany w białe szaty. Procesja odbywała się przed Mszą lub po niej. Po wyniesieniu Najświętszego Sakramentu z Grobu Pańskiego, uroczyście trzykrotnie obchodzono kościół, śpiewając pieśni wielkanocne. Jeśli pogoda była niesprzyjająca, procesja odbywała się wewnątrz kościoła. Podczas procesji ksiądz, niosący pod baldachimem monstrancję z Najświętszym Sakramentem, był prowadzony przez najbardziej szanowanych parafian, w tym przez dziedzica. Była to stara tradycja; dawniej możnowładcy i inne znaczące osoby też prowadziły księdza. Procesję rezurekcyjną wspominał Zdzisław Morawski z Małej Wsi. Po Mszy świętej odbywała się procesja „należąca do najsilniejszych dziecięcych przeżyć. Ksiądz, podtrzymywany przez czterech najprzedniejszych gospodarzy, ruszał z wysoko wzniesioną w rękach monstrancją od ołtarza ku wyjściu. Ludzie rozstępowali się klękając przed Najświętszym Sakramentem. Przy kruchcie, już na dworze, inni, godni zaszczytu gospodarze wznosili nad księdzem baldachim z bogato haftowanego złotem adamaszku koloru kremowego, na drążkach z lśniącego drzewa i z błyszczącymi, mosiężnymi okuciami. My szliśmy tuż za baldachimem". (…) Z Rezurekcji wszyscy wracali do domu z myślą o czekającym na nich tam święconym. Świąteczna uczta podawana była na zimno. Gorące mogły być tylko barszcz, bulion, kawa i herbata. Zanim każdy zajął miejsce przy stole, dzielono się święconym jajkiem i składano sobie życzenia. 




„Obrzęd dzielenia się jajkiem służy wyrażeniu wzajemnej życzliwości, przyjaźni i miłości. Czasem w dzieleniu się jajkiem lub w całym święconym, ale przy oddzielnym stole uczestniczyła też służba. Dzielenie się jajkiem rozpoczynało któreś z państwa domu lub oboje razem. W Studziankach, jak pisał Wacław Auleytner: „Mama brała do rąk piękny duży talerz z pokrojonym jajkiem święconym. W środku talerza stała solniczka ze święconą solą. Mama po kolei wszystkim składała życzenia. Wszyscy też składali sobie życzenia nawzajem”


(…)


W niektórych regionach znany był wywodzący się z Niemiec zwyczaj przygowywania dla dzieci niespodzianek, które miały być przynoszone przez wiosenne zajączki. Dzieci szukały ukrytych w ogrodzie, obejściu lub w domu koszyczków albo gniazdek zawierających kolorowe jajka i słodycze, ale zdarzały się też inne niespodzianki. Krystyna Daszkiewicz, spędzająca dzieciństwo Olszowie w Poznańskiem, wspomina o takim zwyczaju szukania prezentów od zajączka. Kiedy ona i jej siostra były jeszcze małe, po śniadaniu wielkanocnym szukały parku lub w przypadku brzydkiej pogody, w domu, gniazd z kolorowymi i czekoladowymi jajkami, które przynosił im zajączek.


(…)


W drugi dzień świąt, Poniedziałek Wielkanocny zwany też Lanym Poniedziałkiem, udawano się do kościoła na Mszę świętą, ale w dniu tym odbywał się też tradycyjny dyngus. Zwyczaj ten, inaczej zwany śmigusem, znany był w Polsce przynajmniej od XV w. Barbara Ogrodowska pisała, że: „Kropienie, obmywanie się, oblewanie i zanurzanie w wodzie tak charakterystyczne dla świątecznego cyklu Wielkanocy i zwłaszcza dla Lanego Poniedziałku jest niewątpliwie reliktem dawnych, wcześniejszych niż chrześcijaństwo, zwalczanych przez kościół zabiegów oczyszczających, sprowadzających deszcz, mających zapewnić zdrowie, urodę i płod- ność". Kościół zabraniał dyngusa i dyngowania, polewania się wodą połączonego z wypraszaniem datków, uważanego w XV w. za grzech śmiertelny. 


Zygmunt Gloger podał, że: „Synod duchowny djecezyi poznańskiej za Władysława Jagiełły, w uchwałach swoich przeciw zwyczajom zabobonnym nakazuje w artykule zatytułowanym Dingus prohibeatur. «Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie się nazywa dyngować, ani do wody ciągać»


Zwyczaj polewania wodą przetrwał jednak mimo zakazów. Ksiądz Jędrzej Kitowicz opisał zwyczaj dyngusa za Augusta III Sasa. Jak się okazuje, były to czasy, gdy nie tylko dobrze jadano, ale i oblewano. „Była to swawola powszechna w całym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngwowanymi; w Poniedziałek Wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i w inne następujące dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek, ale nie praktykując dłużej jak do kilku dni. Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystyngwowani, chcąc tę ceremonią odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie, małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawolą nad dyskrecyją, nie mając do niej żadnej racyi, oblewali damy wodą prostą, chlustając garkami, szklenicami, dużymi sikawkami, prosto w twarz lub od nóg do góry. A gdy się rozswawolowała kompania, panowie i dworzanie, panie, panny nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami, jakich dopaść mogli; hajducy i lokaje donosili cebrami wody a kompania dystyngwowana, czerpając do nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu. Stoły, stołki kanapy, krzesła, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi – jak stawy – wodą zalane” 


Wszystkie cytowane fragmenty oraz zdjęcia grafik i drzeworytów pochodzą ze wspaniałej książki „O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy” Tomasz Adam Pruszak, Wydawnictwo Netrion

„Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato, passus et sepultus est”, sen żony Piłata w opowiadaniu Gertrud von le Fort

marca 29, 2024

„Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato, passus et sepultus est”, sen żony Piłata w opowiadaniu Gertrud von le Fort


 W Ewangelii św. Mateusza czytamy: „Gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: «Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu»” (Mt 27, 19).


Według powieści Gertrudy von Le Fort z 1955 r. „Die Frau des Pilatus” („Żona Piłata”) widziała we śnie wielu ludzi na przestrzeni wieków wypowiadających słowa z Credo Nicejskiego: „Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion”, w języku… łacińskim… Lektura tego opowiadania sprawa, że pojawiają się na całym ciele ciarki. Kim była żona Piłata? W opowiadaniu Gertrud jest niewiastą, której dane było we śnie przemierzyć wieki, pędząc przez nie z prędkością dźwięku, słyszała słowa Credo, wypowiadanego podczas Mszy Świętej w dawnym rycie aż do skończenia świata… Zostawiam Wam krótki fragment tłumaczenia - dłuższy fragment znajdziecie na blogu - zachęcam do lektury, bo dawno żaden tekst nie zrobił na mnie takiego wrażenia… „Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato” będzie brzmiało do końca świata…


„Usłyszałam z niezwykłą wyrazistością słowa: Umęczony pod Poncjuszem Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. Nie potrafiłam wyjaśnić, jak imię mojego męża pojawiło się w ustach tych ludzi, ani co oznaczało, ale mimo to poczułam niejasne przerażenie na myśl o słowach, które usłyszałam, jakby mogły mieć wyłącznie tajemniczo mroczne znaczenie. Zdezorientowana chciałam wyjść z tego pomieszczenia, ale byłam już w innym, jeszcze ciemniejszym, które przypominało cmentarze u bram Rzymu i było jeszcze gęściej zapełnione modlącymi się ludźmi niż poprzednie. Padły słowa: Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion – próbowałam wydostać się na wolność, ale znowu znalazłam się w zamkniętym pomieszczeniu, które tym razem kryło w sobie coś świętego. Znowu usłyszałam imię mojego męża z modlących się ust zgromadzonych postaci. Pospieszyłam dalej: otwierały się przede mną pomieszczenia za pomieszczeniami – chwilami wydawało mi się, że rozpoznaję jedną ze znanych rzymskich świątyń, choć dziwnie odmienioną: widziałam marmurowe ambony ze złotymi i czerwonymi kamieniami, ale na ani jednej z nich nie było obrazów bogów, których znałam. Czasami w absydach pojawiały się duże zagraniczne mozaiki, przedstawiające nieznanego Boga - sędziego. Ale zanim w pełni zobaczyłam Jego twarz, znów wstrząsnęły mną szokujące słowa, które padały z ust zwartego tłumu: Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion – biegłam wciąż dalej i dalej – przywitały mnie portale zamkowe, bazyliki. Mój krok stał się bardziej dostojny. Liczba zgromadzonych tam ludzi wydawała się coraz większa, architektura stawała się coraz dziwniejsza - po czym nagle masywne sale zaczęły się wznosić, jakby unosiły się w stanie nieważkości ku niebu, wolne od wszelkich praw ciążenia. Tutaj zgromadzeni czciciele milczeli, ale śpiewały niewidzialne chóry i z nich także wybrzmiewało imię mojego męża: „Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato, passus et sepultus est” - Wtedy też zniknęły lekkie konstrukcje, a ukazały mi się filary ozdobione dziwnymi draperiami, których patetyczny blask niemalże je przytłoczył. Przez przestrzeń, którą wspierały te filary, płynęła także porywająca muzyka: słuchać było obcobrzmiące chóry, których różnorodne głosy splatały się i ponownie rozdzielały, tak że słowa płynęły w sposób dla mnie niezrozumiały. Tymczasem nagle z potężnej fali dźwięków wydobył się jeden: ostry, surowy, nieskazitelnie czysty, oskarżycielski, niemal groźny głos i znów zabrzmiały słowa: „Crucifixus etiam pro nobis sub Pontio Pilato” – Biegłam, biegłam dalej, jak gdyby ścigana przez jakąś wściekłość, biegłam coraz dalej, zdawało mi się, jakbym pędziła przez stulecia i musiała biec przez stulecia jeszcze raz, tak, jakby goniono mnie do końca wszechczasów, ścigało mnie najukochańsze imię, które jakby kryło w sobie los o niezmierzonej powadze, którym jest nie tylko Jego cenne życie, ale 

grozi rzuceniem cienia na całą ludzkość.


Przerwała, gdyż z zewnątrz już od dłuższego czasu słychać było podekscytowane głosy tłumu. Teraz do naszych uszu dotarło imię prokuratora i zaraz potem, jakby w tajemniczej odmianie głosu ze snu, rozległ się wielogłosowy krzyk: >>Na krzyż, na krzyż z Nim!<


Cóż, znaliśmy zwyczaje tego małego, fanatycznego ludu, wśród którego byliśmy skazani na życie; przyzwyczailiśmy się, że od czasu do czasu jesteśmy narażeni na te absurdalne zamieszki uliczne, gdy tylko dominująca kasta kapłańska chciała wymusić swoje uparte życzenia na prokuratorze. Zwykle nie zwracaliśmy uwagi na te ich przedsięwzięcia. Ale dzisiaj naprawdę wydawało nam się, że istnieje coś, co rezonuje ze snem mojej pani, o którym właśnie usłyszałam – odległe stulecia, przez które, jak sądziła, przebiegła, cofnęły się do teraźniejszości. (…)


Aby ją uspokoić, zadzwoniłam do jednej z niewolnic stojących w atrium, która jak wszyscy wiemy, zawsze zna wszystkie nowinki w mieście, i zapytałam, co się dzieje. Odpowiedziała, że ​​Żydzi zaciągnęli pod gmach sądu mężczyznę, który, jak twierdzili, chciał zostać królem i że prokurator musiał go ukrzyżować. Jest to naród zły i niewdzięczny, bo ten Jezus z Nazaretu – tak ma na imię więzień – uczynił im wiele dobrego, jest wielkim cudotwórcą i uzdrowicielem chorych. Chciała powiedzieć więcej, ale dałam jej znak, żeby milczała, bo zauważyłam, że moja pani z każdym słowem stawała się coraz bardziej nerwowa.

-Och, wiedziałam, że poranne sny zawsze się sprawdzają - płakała, gdy znów zostaliśmy same -  Przez tego więźnia spełni się mój sen, prokurator nie może go skazać! O dobra Praxedis idź do niego i w imię całej mojej delikatności poproś go o uwolnienie oskarżonego. Pośpiesz się, na miłość wszystkich bogów, pospiesz się!<<<


Najpiękniejsza książka dla kapłana

marca 28, 2024

Najpiękniejsza książka dla kapłana

 

Czy kochacie swoich kapłanów? A może macie księży w rodzinie? Trzymam w rękach najpiękniejszą książkę, jaką można podarować kapłanowi - każdemu jednemu bez wyjątku: „Najświętsze Serce Jezusa a kapłaństwo”, wydane nakładem Wydawnictwa Świętej Tradycji Gerardinum. Czytam, podziwiam, zachwycam się, wzruszam i bardzo żałuje, ze nie zamówiłam na dziś kilku egzemplarzy, by obdarować księży z parafii. Dziełko Matki Ludwiki Małgorzaty zostało jej niejako podyktowane przez Najświętsze Serce Jezusa - a czyta się je tak wspaniale, że wierzę, że Serce Jezusa było autorem tej książeczki. „Miłość Nieskończona wylewając się niejako z Istoty Boskiej stworzyła człowieka; ten sam wylew Miłości przepełniającej Serce Jezusa stworzył kapłana i podobnie jak człowiek jedynie w szczerym i zupełnym powrocie do Boga, swego Początku, znaleźć może prawdziwe życie i doskonałość, tak też i kapłan osiągnie pełnię życia i świętość swego charakteru sakramentalnego tylko i jedynie w zjednoczeniu z Najsłodszym Sercem Jezusa. Oto dlaczego w obecnej chwili doniosłej, gdy funkcje kapłańskie bardziej niż kiedykolwiek potrzebne są światu, zwraca się Jezus z boską odezwą do wszystkich kapłanów przywołując ich do Najśw. Serca Swojego. 


(…)


Ach, to Serce Chrystusa czułe jak serce matczyne, gorące jak serce dziewicze, czyste jak dziecka, mocne, szlachetne i tak ofiarne jak serce ojcowskie, o niechżeż to Serce Jezusa tętni i bije również w piersi kapłana. Skoro kapłan dostąpił zaszczytu podzielania władzy Chrystusa i Bożej Jego potęgi, o niechżeż ma udział i w Jego miłości! Prawdziwy kapłan żyje życiem Jezusa, działa mocą Jezusa, miluje Sercem Jezusa! O, niechżeż węzłem najczystszej miłości wzajemnej przylgnie do najgodniejszego uwielbienia Mistrza swojego; niech szuka gorliwie światła w Jego przykładach; niech często w swych wątpliwościach zasięga rady u Niego oraz pilnie uważa na Jego natchnienia.


Posłannictwo kapłana wobec dusz istotnie jest wielkie. Jest to w ścisłym znaczeniu apostolstwo Bożej miłości i miłosierdzia. Ono wymaga obfitych świateł z wysoka, niezwykłej roztropności i poświęcenia bez granic oraz niewyczerpanej cierpliwości. Spełnić je godnie mógł tylko Sam Jezus Chrystus, Bóg - Człowiek; spełnią je również i ci, co żyją w Nim i w Niego są przemienieni, wierni Jego kapłani i przyjaciele, co mają z Nim jednego ducha i jedno stanowią z Nim serce!


Najśw. Serce Jezusa, Boskiego Kapłana to iście wcielona Miłość przebaczająca! Jakkolwiek to Serce Najsłodsze gorąco miłuje dusze jaśniejące nieskalaną czystością, które wiernie zachowały obraz podobieństwa Bożego, to jednak zdaje się skłaniać jakoby z większą jeszcze tkliwością do tych dusz poprzednio zbrukanych, które Swą łaską raczyło oczyścić. Powia dam wam, że tak będzie radość w niebie nad jednym grzesznikiem pokutę czyniącym, niż nad dziewięćdziesięciu i dziewięciu sprawiedliwymi, którzy nie potrzebują pokuty. Tym niebem to Serce Jezusa, Serce, które jest Przybytkiem Nieskończonej Miłości i które wzbiera radością i szczęściem, gdy może pozyskać zbłąkaną dotych czas duszę i stać się jej Zbawicielem!


(…)


Kapłan przechodząc po świecie w ślad za Panem Jezusem również spotyka dusze podobne do tych, z jakimi się spotykał Sam jego Boski Mistrz. Na drodze więc życia swojego nieraz natrafi na te biedne istoty, które opanował zły duch. Cóż tedy dla nich uczyni? Czy będzie się starał przekonać ich umysł? Niestety, zbyt daleko od niego duchem odbiegły, aby głos jego przeniknął mroczny ich umysł. Czy będzie usiłował zdobywać ich serca drogą dobrodziejstw i poświęcenia? Ależ ci zatwardziali stronią od niego jako kapłana i wręcz odpychają jego rękę darzącą.


Cóż zatem uczyni, by wyrwać te dusze z sideł szatańskich, a oddać je Bogu? Upadnie na twarz w kornej modlitwie i będzie wołał i żebrał dla nich o miłosierdzie, będzie wprost nalegał na Serce Boskiego Kapłana. Do tych błagalnych próśb dołączy następnie uczynki pokutne; w ciele swoim odnowi cierpienia Chrystusa, przynajmniej ujarzmi swe zmysły przez umartwienie zbawienne, które Jezus uświęcił Swym własnym przykładem i które odbił na delikatnym Swym Ciele. A tak łącząc modlitwę i pokutę z niewzruszoną wiarą i ufnością bez granic, stanie się kapłan prawdziwym pogromcą szatana, wyrzucając go z biednych serc ludzkich oraz niwecząc jego wpływ zgubny na świecie.


Kiedy indziej znów kapłan napotka dusze podobne do Samarytanki”, … spotyka dusze podobne do Zacheusza i Magdaleny…. „Posłannictwo kapłana wobec dusz istotnie jest wielkie. Jest to w ścisłym znaczeniu apostolstwo Bożej miłości i miłosierdzia. Ono wymaga obfitych świateł z wysoka, niezwykłej roztropności i poświęcenia bez granic oraz niewyczerpanej cierpliwości. Spełnić je godnie mógł tylko Sam Jezus Chrystus, Bóg - Człowiek; spełnią je również i ci, co żyją w Nim i w Niego są przemienieni, wierni Jego kapłani i przyjaciele, co mają z Nim jednego ducha i jedno stanowią z Nim serce!”


Ta książeczka jest nie tylko dla kapłanów - jest dla nas, byśmy mieli większe pojęcie o kapłaństwie, byśmy bardziej kochali swoich księży i więcej się za nich modlili. Bogu dzięki za wszystkich księży, zakonników, za każde ręce konsekrowane, które potrafią ściągnąć Boga żywego na ziemię ❤️🙏

Jadwiga Zamoyska o celu wychowania

marca 21, 2024

Jadwiga Zamoyska o celu wychowania

 

„Trzeba umartwienia, aby tak się trzymać, tak się zachowywać, jak się tego od wychowanków swoich żąda; potrzeba umartwienia, by to tylko mówić, co mówić wypada tylko do tych i przed tymi co słyszeć powinni, i to we właściwej chwili, we właściwy sposób i we właściwych słowach. Trzeba umartwienia, ażeby się wiernie trzymać rozkładu zajęć, czasu, godzin, ze względu na wychowanie ustanowionego. Trzeba umartwienia, ażeby przestrzegać sprawiedliwości i gdzie jest dzieci kilkoro, zawsze wszystkim okazywać równą miłość, równą pieczołowitość (…)

Rodzicom trzeba z ofiarą samych siebie, w pocie czoła, pracować nad wychowaniem dzieci, póki na to czas, jeżeli nie chcą we łzach, po czasie, zbierać owoców swojej nieoględności. Pismo św. mówi, że niewiasty zbawione będą przez rodzenie dziatek, ale nie tych, którym dały życie doczesne, tylko tych, którym zabezpieczyły życie wieczne”

to właśnie jest celem wychowania: ZBAWIENIE 💞

reportantes finem fidei vestrae salutem animarum - osiągając cel wiary waszej, zbawienie dusz 1P 1,9 (Biblia Wujka)

Celem wychowania jest wyrobić sąd, sumienie i wolę, a to nie wytwarzając około dzieci sztucznych i niewolniczych warunków życia, ale dając im od maleństwa dobre przywyknienia, ucząc je czynić w każdej chwili, co na tę chwilę przypada, i to w sposób właściwy. Sprawiedliwie mówi przysłowie, że przywyknienia stanowią drugą naturę. A i tu trzymać się trzeba porządku Bożego, wykształcając porządek, prawość charakteru, odwagę i inne zalety przyrodzone, zanim się kształcić zacznie cnoty chrześcijańskie, nadprzyrodzone. Podwójnie ważną rzeczą trzymać się tego porządku względem ludzi poza wiarą chrześcijańską wychowanych. Cnoty chrześcijańskie nie przyjmą się w duszach, którym braknie podstawy cnót naturalnych”.

Gdybym miała wybrać jedną, najwspanialszą książkę Jadwigi Zamoyskiej, było by nią dzieło „O wychowaniu” - tyle mam jeszcze do przepracowania… Dziękuję Jadwigo!